Zagrałem dzisiaj w totka. Zdarza mi się to bardzo rzadko, bo nie jestem nałogowym graczem, ale jest coś magnetycznego w sumie 25 000 000 zł, że jednak przełamuje swoje opory i kupuję los w kolekturze. Na swoją obronę dodam, że dzisiaj pewnie udałoby mi się bez problemu powstrzymać od kupienia losu, ale zostałem wrobiony przez ojca, który sam nie mogąc go kupić (jest w Hiszpanii) poprosił mnie, żebym zagrał za niego („Zrób za mnie 3 zakłady, „quick pick”. Jak kumulacja nadal będzie w sobotę, to wtedy też”). Uch, że też chce mu się jeszcze wydawać na to kasę. No ale dobra, pojechałem specjalnie do sklepu zoologicznego w Nadarzynie (tak, u mnie na wsi losy kupuje się od tego samego pana, który sprzedaje karmę dla gupików i terrarium dla żółwia ; )) i zrobiłem za niego zakłady. No ale skoro już tam byłem, a 25 baniek to suma zdecydowanie nie do pogardzenia, to machnąłem i dla siebie 3 x chybił-trafił, a co! Wydałem na to 9 zł pilnując się, żeby nie przekroczyć magicznej granicy 10 zł za los, którą osobiście uważam za nieprzekraczalną przy tego typu grach. Umówmy się – spróbować można, ale wydawanie na tego typu gry więcej niż kilku złotych jest już głupie (gwoli uczciwości to nie mam za bardzo argumentów na to, że granie za mniej niż 10 zł jest mądre :) ). Z tego samego względu nigdy nie mogłem się przekonać do wydania więcej niż 5 zł na los w STSie – szkoda kasy : ). Dlatego uśmiech politowania na mojej twarzy wywołała kobieta stojąca przede mną w kolejce, która mając już w ręku plik kuponów zamawiała u ekspedienta kolejne (nawet jeżeli dokonywała zakupu dla całej rodziny). Prawdopodobieństwo trafienia jest tak niskie, że branie udziału w tej grze traci jakikolwiek sens (Prosty przykład, który przedstawił mi kiedyś kolega: Zostało udowodnione, że statystyczny Warszawiak ma większą szansę zostawić parasol w miejskim autobusie dowolnej linii a następnie odzyskać go po zadzwonieniu do losowo wybranej osoby z książki telefonicznej, niż trafić szóstkę w totka. Wniosek nasuwa się jeden : )).
W każdym razie, jak ustaliliśmy już wcześniej, sam jednak zagrałem, więc nie będę zgrywał takiego cwaniaka. Na swoją obronę powiem jednak, że dla mnie (zdając sobie doskonale sprawę z tego, że nigdy nie wylosuję przysłowiowej „szóstki”), chodzi już o coś zupełnie innego. Chodzi o sam „fun grania”, a raczej rozkminiania (co w moim przypadku zupełnie nie dziwi ; ) ) co zrobię z wygraną kasą. Spędziłem z moim bratem niejeden sympatyczny wieczór po zakupieniu losu, snując wizje bogactwa i plany na rozdysponowanie forsy, w której mógłbym się kąpać niczym Sknerus McKwacz w swoim skarbcu : ). Przez te wszystkie lata nazbierało się trochę pomysłów : ). Można je śmiało uszeregować według klucza wielkości wygranej (tudzież stopnia absurdalności pomysłów). Wyróżnić można zatem: koncepcje związane z „małą” (1-3 bańki), „średnią”(4-10 baniek) i „dużą” (11+) wygraną : ). Jest też kategoria, w której nie ma już żadnych ograniczeń: nazywa się „Gdyby Bill Gates dał mi jeden ze swoich miliardów” – no bo w końcu co mu zależy? Jeden miliard mógłby odpalić ; ) ). Przy rozkminianiu tej ostatniej zadziwiająco często pojawia się koncepcja kupienia Legii Warszawa i zrobienia z niej klubu na miarę europejską z profesjonalną akademią piłkarską i internatem dla najzdolniejszych juniorów z kraju i regionu, w którym pracowałyby całe sztaby profesjonalnych trenerów. Legia miałaby także profesjonalny ośrodek treningowy i kadrę, której nie trzeba by się wstydzić w Europie!!
To oczywiście w wersji „Mam kasy jak arabski szejk” (w innym wypadku w życiu nie topiłbym pieniędzy w takim „interesie”), bo normalnie to nasze oczekiwania były (i są) duże skromniejsze. Jaka ta wygrana by nie była to na pierwszy ogień poszłoby zapewne kupienie mieszkania w Warszawie – w okolicach Pl. Narutowicza na Starej Ochocie (ciągnie na stare śmiecie : ) ), np. na ul. Uniwersyteckiej : ). Ewentualnie okolice Francuskiej na Saskiej Kępie lub Frascati przy Sheratonie. Z pewnością znalazłoby się także kilka miejsc na Mokotowie, godnych zapuszczenia korzeni. : )
Zanim jednak spenetrowalibyśmy rynek nieruchomości należałoby należycie uczcić wygraną, np. dwutygodniowymi wakacjami w gronie znajomych na wypasionym statku wycieczkowym po Antylach (wszystkie koszty pokryte przez Yours Truly ; ) ). Dwa tygodnie imprezki w karaibskim rytmie, połączone ze zwiedzaniem co atrakcyjniejszych wysp tego archipelagu – Sounds nice? : )
Po powrocie kontynuujemy twórczą rozkminkę planując np. zakup mieszkania w Barcelonie (to przy opcji większej wygranej), idealnego na weekendowe wypady w celu skorzystania z karnetu na mecze Blaugrany : ). Grunt to spełnianie swoich marzeń! : ) A do moich należą z pewnością studia doktoranckie na University of Chicago. 32 tys. USD za semestr nie stanowiłoby już znaczącej przeszkody i pozwoliłoby znowu odwiedzić Windy City.
Po powrocie czekałoby już przytulne mieszkanko i nadal trochę forsy do wykorzystania – może na inwestycję we własną knajpę bilardową w amerykańskim stylu, którą mógłbym założyć z bratem : )
Zazwyczaj jednak, gdy dobijaliśmy już do szczegółów tego świetlanego interesu okazywało się, że w losowaniu ktoś wygrał już główną nagrodę i nie jesteśmy to my : ( Wtedy właśnie zawsze okazuje się, że „maszyna wypluła jakieś badziewne liczby” (np. 3 i 4 koło siebie w jednym rzędzie). „Na chu.. nam 3, skoro mamy już 4?!!” – pytają wtedy zawiedzione nadzieje na bogactwo. Co z tego że prawdopodobieństwo trafienia takiej kombinacji jest dokładnie takie samo jak przy każdej innej, np. 1,2,3,4,5,6, wyrok jest jasny - to przez „chybił-trafił” : )
I znowu marzenia prysły zanim człowiek zdążył się nimi do końca nacieszyć. Za chwilę sprawdzę wyniki (za siebie i ojca) i pewnie będzie podobnie. Ale trzeba przyznać, że rozkminka na ten temat jest całkiem spoko ; ).
Capo


