No i mamy Święta, czyli okres wyjątkowy z wielu powodów, ale w dzisiejszym wpisie chciałbym się przyjrzeć tylko jednemu z nich. Boże Narodzenie to czas, w którym, jak w żadną inną porę roku, w tv pokazuje się multum powtórek filmów i różnorakich produkcji telewizyjnych. Niestety, nie wrócą już czasy dzieciństwa, gdy w Święta w telewizji pojawiały się PREMIERY TV (tak, nie bójmy się tego określenia) a cała rodzina (przynajmniej moja : ) ) czekała na ten moment z kasetą w magnetowidzie, w celu uwiecznienia dla potomnych takich produkcji jak: „Hook”, „Gliniarz w przedszkolu”, „Speed”, „Ścigany”, „Flintstone’owie”, „Miłość, szmaragd i krokodyl”, „Klejnot Nilu”, „Milczenie owiec” czy „Kevin sam w domu”. Tak, tak, „Kevin” także został nagrany – gdybym mógł przewidzieć z jaką częstotliwością będzie wyświetlany przez następne dwie dekady na pewno nie zmarnowałbym na niego VHSa tylko nagrał sobie np. kilka odcinków „Za chwilę dalszy ciąg programu” albo „Czar par” – o tych programach mało już kto pamięta a Kevin jest wiecznie żywy : ).
W każdym razie późniejszy rozwój (choć w tym kontekście to chyba mało trafne określenie) polskiego rynku tv sprawił, że wszystkie nasze świąteczne działania straciły jakikolwiek sens, bo większość tych filmów została z czasem wielokrotnie powtórzona na różnych stacjach telewizyjnych (daleko nie szukając TVN puścił „Ściganego” w tym roku chyba z trzy razy..), nawet wtedy gdy można by oczekiwać czegoś zupełnie innego.
No dobrze, dyrektorzy programowi idą na łatwiznę i serwują Nam od lat mniej więcej to samo i się nie przejmują, ale czy z drugiej strony takie podejście jest znowu takie złe? Wiadomo, że nie można się ścigać z prywatnymi stacjami filmowymi na nowości, a także nie można być wcale pewnym, że to co się kupi przypadnie ludziom do gustu. A tak, ma się już sprawdzoną produkcję, która od lat gwarantuje pewien stały udział widowni i nie ma przykrych niespodzianek jak np. przy emisji filmu „Batman i Robin”..
Ludzie, jak wiadomo, dzielą się w różnoraki sposób (na „dobrych i złych”, „mądrych i głupich”, „segregujących odpady i nie segregujących”, „głosujących na PO i głosujących na PiS” itd.), ale w świetle dzisiejszego posta należy przywołać podział na ludzi „oglądających jeden film tylko raz” i „ludzi, którzy mogą oglądać jeden film wiele razy”. Ja osobiście zaliczam się do tych drugich i nie mam w sumie nic przeciwko temu, żeby jedną produkcję oglądać po wielokroć, pod warunkiem, że jest to film, który lubię. Nie zasiadam bowiem do ponownego oglądania np. „Kopii mistrza” z Richardem Harrisem, bo jest to film dobry, ale trochę nudnawy. Nie przełączam także szybko kanału w celu obejrzenia raz jeszcze „Gry” z Michaelem Douglasem, bo jest to świetny film, ale dobry do obejrzenia tylko raz (Ci co widzieli wiedzą o co chodzi ; ) – innych namawiam do zapoznania się z tą produkcją). Zupełnie inaczej sprawa ma się jednak z filmami, które uwielbiam, które wyróżnia fajna historia, klimat, dobry scenariusz, wyjątkowi bohaterowie i aktorzy oraz ta nutka filmowej magii, której zdefiniować nie sposób, ale pozwala odróżnić „zwykłe” filmy od tych „świetnych”.
Mam taki zbiór swoich ulubionych „świetnych” filmów i gdy tylko jestem przed telewizorem i one pojawiają się na ekranie to można być pewnym, że zostaną obejrzane. Czasami łapałem się na tym, że chciałem obejrzeć coś zupełnie innego, np. jakiś ciekawy dokument albo film, którego jeszcze nie widziałem, ale ostatecznie przełączałem się „na chwilę” np. na „Indiana Jones i ostatnia krucjata”, by przekonać się po dłuższej chwili, że oglądam już tylko to. : ). Na mojej liście znajdują się zarówno filmy polskie jak i zagraniczne. Z polskich na czele jest oczywiście „Seksmisja”, „Kogel Mogel”, „Chłopaki nie płaczą”, „Symetria”, „Ziemia obiecana”, no i (chcąc nie chcąc) jest nim także „Potop”, choć niemiłosiernie wkurwia mnie jak TVP puszcza ten film w dwóch częściach (gdzie pierwsza, nudniejsza część, z Kmicicem podjadającym surową szynę i łypiącym pożądliwie na Oleńkę, jest puszczana jednego dnia, a druga, z fajnymi bitwami, akcją i intrygami, jest puszczana kolejnego), bo prawie zawsze przez to oglądam tylko połowę filmu!!!
No cóż, pozostaje polegać na zachodnich produkcjach, które bardzo rzadko zostawiają TVP możliwość psucia przyjemności ze śledzenia całego (!!) filmu (wyjątkiem są „Gwiezdne Wojny”, ale tutaj przynajmniej każda część jest kompletnym fragmentem..). A pośród tych filmów jest z czego wybierać : ). „Forrest Gump”, „Buntownik z wyboru”, „Masz wiadomość”, „Jerry Maguire”, “Książę w Nowym Jorku”, ale także „Predator”, wspomniany wcześniej „Indiana Jones”, „Top Gun” (dialogi znam „na pamięć”), „Gwiezdne Wrota”, „Skazani na Shawshank”, „V jak Vendetta”, „Milczenie owiec”, „Pulp fiction”. Każdy z tych filmów widziałem po kilka (albo nawet kilkanaście) razy i zapewne nie obraziłbym się gdyby dane mi było zobaczyć je kolejny raz w te Święta.
To co jest jednak smutne to to, że coraz rzadziej odnajduje taki klimat w nowych filmach. Wpisuje się to niestety w teorię powolnej degrengolady hollywoodzkich produkcji, które stają się zwyczajnym efektem skalkulowanego połączenia efektów specjalnych i przewidywalnego scenariusza. W ostatnich latach tylko pojedyncze filmy dołączyły do panteonu „powtórkowych hitów” – „Transformers” (wyłącznie pierwsza część!!!), „Sherlock Holmes” z Robertem Downey Juniorem, czy „The Blind Side” z Sandrą Bullock. Jeszcze większa posucha pod tym względem jest wśród polskich filmów, ale i wśród nich znalazł sie „Ile waży koń trojański?”, który widziałem już kilka razy : )
No cóż, pozostaje mieć nadzieję, że poziom kinematografii się jednak podniesie i znajdzie to odzwierciedlenie pośród listy filmów, które chce się oglądać więcej niż raz.
Pozdro
Capo




