Kontynuując swój poprzedni wpis o posiadaniu broni w USA (dla tych co nie czytali link jest TUTAJ) chciałbym przejść do omówienia kluczowego aspektu całego zamieszania, czyli podejścia Amerykanów do posiadania broni.
Podstawy społeczneGłówną przyczyną nabywania przez Amerykanów broni jest uzyskanie możliwości do skutecznej samoobrony. Obywatele USA bardzo mocno wierzą w zasadę „My home is my castle”, która zapewnia im dodatkową, prawną protekcję przed skutkami obrony przed napastnikami, którzy nieproszeni wtargnęli do ich domów. W efekcie, prawie zawsze zastrzelenie osoby, która wkroczyła na cudza posesję nieproszona, w celu popełnienia przestępstwa kończy się całkowitym odrzuceniem jakichkolwiek zarzutów (wyjątkiem są sytuacje, gdy „obrońca” wykorzystał broń do zabicia już obezwładnionego napastnika – co jednak bardzo trudno udowodnić i mało komu na tym najczęściej zależy). Odróżnia to prawo amerykańskie od europejskiego gdzie użycie broni jest najczęściej traktowane jako zupełna ostateczność. W efekcie, jak włamywacz wejdzie do naszego domu to nie możemy go zastrzelić, bo jest to przekroczenie granic obrony koniecznej. No bo przecież nie zagrażał naszemu życiu tylko chciał sobie podebrać trochę dóbr i pójść do domu!! Po co strzelać???
No cóż, pod tym względem zgadzam się całkowicie z amerykańskim prawodawcą – nie powinno uwzględniać się interesów osoby, która z premedytacją nastaje na nasz majątek i zdrowie w naszym własnym domu. Musimy posiadać pełne prawo do obrony własnego mienia i bliskich bez obawy, że będziemy za to potem karani. I zasada powinna być w tym względzie jasna – obywatel nie może się gubić w meandrach prawa, które z jednej strony mówi, że pod pewnym względem można się bronić a pod innymi nie. Powinno się wysyłać jasny sygnał do przestępcy – państwo stoi murem za człowiekiem bez winy, nie za tobą! Ty straciłeś nasze wsparcie w momencie przekroczenia progu nie swojego domu/mieszkania w celu dokonania przestępstwa. Oczywiście nie należy popadać w skrajności i, podobnie jak w prawie amerykańskim, nie można doprowadzić do sytuacji gdy to nagle ofiara przeistacza się w oprawcę, ale generalna zasada jest chyba zrozumiała.
Natomiast rozmijam się z Amerykanami, jeżeli chodzi o metody zapewniania sobie bezpieczeństwa wynikające z tej zasady. Jestem w stanie zrozumieć skąd bierze się ich rozumowanie i dlaczego myślą tak jak myślą, ale nie uważam, że ciągłe dozbrajanie się jest mądre ani, że pomaga rozwiązać problem bezpieczeństwa.
Każdy Amerykanin powie Ci, że z uwagi na obecność broni na ulicach i zagrożenie jakie ona stwarza on także musi się dozbroić – musi wyrównać szanse z przestępcami. Zostało przeprowadzonych wiele badań sprawdzających na ile zwiększenie posiadania broni przez zwykłych obywateli przyczyniło się do zmniejszenia przestępczości. Zdań jest tyle co badań, ale ja przychylam się do tych, które udowadniają, że nie ma to żadnego wpływu ani na zmniejszenie ani na podniesienie poziomu przestępczości (a konkretnie morderstw i napadów z bronią w ręku). Jedyne co wzrasta to liczba samobójstw z użyciem broni (przy czym to nie broń odpowiada za wzrost liczby samobójstw, jest jedynie środkiem ich przeprowadzenia).
Pełne przedstawienie rozważań na ten temat można znaleźć na Wikipedii pod poniższym linkiem:
Amerykanie są z wychowania i z natury bardzo samodzielni i niezależni od władzy, co jako postawa życiowa jest bardzo słuszne, ale prowadzi to czasem do wynaturzeń. W efekcie wolą, z zasady, dbać o własne bezpieczeństwo sami a nie ufać w tej kwestii władzy (albo tłumaczą sobie, że jak zwykle władza federalna/lokalna jest nieudolna i nie zapewniła im odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa). Jeżeli dodamy do tego płynące zewsząd informacje o morderstwach, napadach, gwałtach (a jest to prawie zawsze headline w amerykańskich wiadomościach – wiadomo, „the best news is the bad news”) to trudno się dziwić, że każdy chce mieć gun, żeby się obronić przed potencjalnym napastnikiem, nawet jeżeli mieszka w dzielnicy, w której nie było napadu przez ostatnie 3 lata. Broń kupują ludzie, którzy niekoniecznie powinni ją mieć. Lobbyści, tacy jak NRA, wpływają na prawo tak, żeby ten dostęp ułatwić – w końcu dbają o interesy firm, które ją produkują. I tak właśnie powstaje sytuacja absurdalna:
Obywatel zaczyna się martwić o własne bezpieczeństwo – im bardziej się martwi tym więcej broni kupuje (albo tym silniejszą broń kupuje). NRA znosi kolejne ograniczenia, no bo przecież im więcej broni tym bezpieczniej. Tylko że, jak wspomniałem wcześniej, raczej ciężko taką zależność poprzeć faktami. Ale spirala strachu kręci się dalej (świetnie tłumaczy tę zależność film Michaela Moore’a „Zabawy z bronią” – nie jestem fanem jego twórczości, ale w tym wypadku trafił w samo sedno), a ludzie mając poczucie zagrożenia dokupują wciąż broń.
Amerykańska agencja federalna ATF oszacowała w 1995 r. liczbę broni dostępnej w Stanach na 223 mln sztuk. Biorąc pod uwagę, że w USA mieszka około 315 mln ludzi to powinien być to chyba najbezpieczniejszy kraj na Ziemi!! Tak jednak nie jest. A Amerykanie boją się nadal, więc dokupują broń a NRA i firmy zbrojeniowe nie pozostają głuche na wzrastający popyt. Na początku lat XXI wieku udało się przeforsować regulacje w wielu stanach, które pozwalają na zakup karabinów automatycznych (zakazanych jeszcze dekadę wcześniej). Czy wspomogło to walkę z przestępczością??? Not! Czy ułatwiło dostęp do niej osobom niepożądanym? Yes!!! (patrz grafika obok).
Dochodzimy do paradoksalnej sytuacji, w której broni jest tak dużo, że szansa na jej kontrolowanie jest znikoma. Jest jej tak dużo, że większość z niej jest niepotrzebna, ale mimo to się ją przechowuje. Jest jej tak dużo, że dostęp do niej uzyskują osoby do tego niepowołane (np. osoby z problemami psychicznymi – można się śmiać z restrykcyjnych polskich przepisów, które zgodę na zakup broni uzależniają od badania psychiatrycznego, ale po kilku masakrach w USA dziękuję w duchu za przezorność polskiego prawodawcy).
A czy naprawdę do ochrony własnego domu potrzebny jest karabin automatyczny? To by oznaczało, że obywatel przygotowuje się na oblężenie wielu napastników uzbrojonych po zęby. To jest absurdalne, ale wielokrotnie zaobserwowałem, że duża część amerykańskiego społeczeństwa rozumuje właśnie w ten sposób.
O mierzeniu się z tego typu argumentacją napiszę w kolejnym wpisie, w którym postaram się również podsumować swoje zdanie na całą sprawę.
Pozdro
Capo











