środa, 26 grudnia 2012

„Guns don’t kill people, people kill people”...........NOT!!!!! cz.2

Kontynuując swój poprzedni wpis o posiadaniu broni w USA (dla tych co nie czytali link jest TUTAJ) chciałbym przejść do omówienia kluczowego aspektu całego zamieszania, czyli podejścia Amerykanów do posiadania broni.

Podstawy społeczne

Główną przyczyną nabywania przez Amerykanów broni jest uzyskanie możliwości do skutecznej samoobrony. Obywatele USA bardzo mocno wierzą w zasadę „My home is my castle”, która zapewnia im dodatkową, prawną protekcję przed skutkami obrony przed napastnikami, którzy nieproszeni wtargnęli do ich domów. W efekcie, prawie zawsze zastrzelenie osoby, która wkroczyła na cudza posesję nieproszona, w celu popełnienia przestępstwa kończy się całkowitym odrzuceniem jakichkolwiek zarzutów (wyjątkiem są sytuacje, gdy „obrońca” wykorzystał broń do zabicia już obezwładnionego napastnika – co jednak bardzo trudno udowodnić i mało komu na tym najczęściej zależy). Odróżnia to prawo amerykańskie od europejskiego gdzie użycie broni jest najczęściej traktowane jako zupełna ostateczność. W efekcie, jak włamywacz wejdzie do naszego domu to nie możemy go zastrzelić, bo jest to przekroczenie granic obrony koniecznej. No bo przecież nie zagrażał naszemu życiu tylko chciał sobie podebrać trochę dóbr i pójść do domu!! Po co strzelać???

No cóż, pod tym względem zgadzam się całkowicie z amerykańskim prawodawcą – nie powinno uwzględniać się interesów osoby, która z premedytacją nastaje na nasz majątek i zdrowie w naszym własnym domu. Musimy posiadać pełne prawo do obrony własnego mienia i bliskich bez obawy, że będziemy za to potem karani. I zasada powinna być w tym względzie jasna – obywatel nie może się gubić w meandrach prawa, które z jednej strony mówi, że pod pewnym względem można się bronić a pod innymi nie. Powinno się wysyłać jasny sygnał do przestępcy – państwo stoi murem za człowiekiem bez winy, nie za tobą! Ty straciłeś nasze wsparcie w momencie przekroczenia progu nie swojego domu/mieszkania w celu dokonania przestępstwa. Oczywiście nie należy popadać w skrajności i, podobnie jak w prawie amerykańskim, nie można doprowadzić do sytuacji gdy to nagle ofiara przeistacza się w oprawcę, ale generalna zasada jest chyba zrozumiała.

Natomiast rozmijam się z Amerykanami, jeżeli chodzi o metody zapewniania sobie bezpieczeństwa wynikające z tej zasady. Jestem w stanie zrozumieć skąd bierze się ich rozumowanie i dlaczego myślą tak jak myślą, ale nie uważam, że ciągłe dozbrajanie się jest mądre ani, że pomaga rozwiązać problem bezpieczeństwa.

Każdy Amerykanin powie Ci, że z uwagi na obecność broni na ulicach i zagrożenie jakie ona stwarza on także musi się dozbroić – musi wyrównać szanse z przestępcami. Zostało przeprowadzonych wiele badań sprawdzających na ile zwiększenie posiadania broni przez zwykłych obywateli przyczyniło się do zmniejszenia przestępczości. Zdań jest tyle co badań, ale ja przychylam się do tych, które udowadniają, że nie ma to żadnego wpływu ani na zmniejszenie ani na podniesienie poziomu przestępczości (a konkretnie morderstw i napadów z bronią w ręku). Jedyne co wzrasta to liczba samobójstw z użyciem broni (przy czym to nie broń odpowiada za wzrost liczby samobójstw, jest jedynie środkiem ich przeprowadzenia).

Pełne przedstawienie rozważań na ten temat można znaleźć na Wikipedii pod poniższym linkiem:

Gun politics in USA

Amerykanie są z wychowania i z natury bardzo samodzielni i niezależni od władzy, co jako postawa życiowa jest bardzo słuszne, ale prowadzi to czasem do wynaturzeń. W efekcie wolą, z zasady, dbać o własne bezpieczeństwo sami a nie ufać w tej kwestii władzy (albo tłumaczą sobie, że jak zwykle władza federalna/lokalna jest nieudolna i nie zapewniła im odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa). Jeżeli dodamy do tego płynące zewsząd informacje o morderstwach, napadach, gwałtach (a jest to prawie zawsze headline w amerykańskich wiadomościach – wiadomo, „the best news is the bad news”) to trudno się dziwić, że każdy chce mieć gun, żeby się obronić przed potencjalnym napastnikiem, nawet jeżeli mieszka w dzielnicy, w której nie było napadu przez ostatnie 3 lata. Broń kupują ludzie, którzy niekoniecznie powinni ją mieć. Lobbyści, tacy jak NRA, wpływają na prawo tak, żeby ten dostęp ułatwić – w końcu dbają o interesy firm, które ją produkują. I tak właśnie powstaje sytuacja absurdalna:

Obywatel zaczyna się martwić o własne bezpieczeństwo – im bardziej się martwi tym więcej broni kupuje (albo tym silniejszą broń kupuje). NRA znosi kolejne ograniczenia, no bo przecież im więcej broni tym bezpieczniej. Tylko że, jak wspomniałem wcześniej, raczej ciężko taką zależność poprzeć faktami. Ale spirala strachu kręci się dalej (świetnie tłumaczy tę zależność film Michaela Moore’a „Zabawy z bronią” – nie jestem fanem jego twórczości, ale w tym wypadku trafił w samo sedno), a ludzie mając poczucie zagrożenia dokupują wciąż broń.

Amerykańska agencja federalna ATF oszacowała w 1995 r. liczbę broni dostępnej w Stanach na 223 mln sztuk. Biorąc pod uwagę, że w USA mieszka około 315 mln ludzi to powinien być to chyba najbezpieczniejszy kraj na Ziemi!! Tak jednak nie jest. A Amerykanie boją się nadal, więc dokupują broń a NRA i firmy zbrojeniowe nie pozostają głuche na wzrastający popyt. Na początku lat XXI wieku udało się przeforsować regulacje w wielu stanach, które pozwalają na zakup karabinów automatycznych (zakazanych jeszcze dekadę wcześniej). Czy wspomogło to walkę z przestępczością??? Not! Czy ułatwiło dostęp do niej osobom niepożądanym? Yes!!! (patrz grafika obok).

Dochodzimy do paradoksalnej sytuacji, w której broni jest tak dużo, że szansa na jej kontrolowanie jest znikoma. Jest jej tak dużo, że większość z niej jest niepotrzebna, ale mimo to się ją przechowuje. Jest jej tak dużo, że dostęp do niej uzyskują osoby do tego niepowołane (np. osoby z problemami psychicznymi – można się śmiać z restrykcyjnych polskich przepisów, które zgodę na zakup broni uzależniają od badania psychiatrycznego, ale po kilku masakrach w USA dziękuję w duchu za przezorność polskiego prawodawcy).

A czy naprawdę do ochrony własnego domu potrzebny jest karabin automatyczny? To by oznaczało, że obywatel przygotowuje się na oblężenie wielu napastników uzbrojonych po zęby. To jest absurdalne, ale wielokrotnie zaobserwowałem, że duża część amerykańskiego społeczeństwa rozumuje właśnie w ten sposób.

O mierzeniu się z tego typu argumentacją napiszę w kolejnym wpisie, w którym postaram się również podsumować swoje zdanie na całą sprawę.

Pozdro

Capo

wtorek, 25 grudnia 2012

„Guns don’t kill people, people kill people”...........NOT!!!!! cz.1

Zaczynam od tak barwnego tytułu, bo ten cytat prześladuje mnie w ostatnim czasie niemiłosiernie z uwagi na ostatnie wydarzenia w Stanach (tych co niewiedzą o co kaman zapraszam TU). Znowu strzelanina i masakra, znowu giną niewinni ludzie (a teraz już także małe dzieci). Za każdym razem powraca kwestia dostępu do broni w USA i znowu przytaczane są te same bzdurne argumenty, które sączy do ucha amerykańskiemu społeczeństwu NRA (National Rifle Association). Nie wiem ile jeszcze ludzi musi zginąć zanim Amerykanie zaczną się zastanawiać nad swoim głupim prawem, ale jedno jest pewne: NRA środków nie zabraknie a i tamtejsze społeczeństwo jest bardzo „bullshit receptive”, więc póki co do lamusa odkładam plany ograniczenia prawa do posiadania broni przez administrację Obamy. Na dzisiaj to mrzonka.

Nie powstrzyma mnie to jednak od przedstawienia swojego zdania wraz z kompletną argumentacją (co zresztą obiecałem kilku osobom na fejsie). Jeżeli, Czytelniku drogi, interesuje Cię ten temat to zapraszam do dalszej lektury, jeżeli nie, to przerwij czytanie, bo na jednym akapicie się nie skończy.

Update autora: Potwierdziło się to w trakcie pisania, więc postanowiłem pociąć całą swoją wypowiedź na kilka wpisów – pierwszy będzie dotyczył podstaw prawnych tej kwestii.

Więc dlaczego Amerykanie tak kochają broń i nie chcą/nie mogą się z nią rozstać?

Podstawy prawne

Koronny argument zwolenników nieograniczonego prawa do posiadania broni – Konstytucja USA, w swojej 2 poprawce przyznaje to prawo a w Stanach konstytucja to rzecz święta. Opracowana przez światłych Ojców Założycieli jest do dziś obowiązującą normą prawną i choć poprawka w swoim głównym założeniu dotyczy prawa do organizacji milicji stanowych, to dalsza część jej treści („the right of the people to keep and bear Arms, shall not be infringed”) przesądza jednoznacznie o prawie do nieskrępowanego posiadania broni.

Taka interpretacja została zresztą potwierdzona orzeczeniami Sądu Najwyższego USA. W 2008 roku w sprawie District Columbia vs. Heller SN orzekł, że 2 poprawka chroni prawo obywatela do posiadania broni nawet jeżeli nie jest członkiem milicji stanowej i pod warunkiem, że broń będzie wykorzystywana tylko w celach zgodnych z prawem (czyli np. do samoobrony na swojej posesji). Rozpoznając wagę tego orzeczenia sąd niejako „dorzucił” do swojej decyzji wykaz zastosowań broni niezgodnych z treścią wyroku, żeby uciąć w zarodku rozszerzającą interpretację orzeczenia.

Orzeczenie w sprawie District Columbia vs. Heller zostało dodatkowo wzmocnione wyrokiem SN w sprawie McDonald vs. Chicago z 2010 r., który potwierdził, że poprzednie orzeczenie w tej sprawie obowiązuje także władze lokalne i stanowe a nie tylko federalne. Ten wyrok był kluczowy, bo to właśnie władze stanowe i lokalne regulują przepisy odnośnie reguł nabywania i posiadania broni na terenie swojego stanu. Właśnie z tego względu występują znaczne różnice pomiędzy stanami jeżeli chodzi o dostępność broni palnej. Świetnie rozumie tę zależność NRA, która właśnie na legislatury stanowe i stanowe władze wykonawcze kieruje swoją główną uwagę.

I dlatego w Teksasie kupisz Pan sobie ciężki karabin maszynowy na potrzeby obrony domowego ogniska a w stanie Nowy Jork tylko marny pistolet pół-automatyczny. Lipa.

Amerykanie przywołują drugą poprawkę jako dowód przezorności i dalekowzroczności Ojców-Założycieli, którzy zabezpieczyli prawo obywatela do ochrony własnego domu i wolności obywatelskich. Sami przecież dopiero co wyzwolili się spod brytyjskiej niewoli, gdy formułowali zapisy konstytucji oraz pierwszy pakiet poprawek (Bill of Rights). A możliwość obrony przez złym państwem federalnym i jego szkaradnymi agendami to wszak podstawa amerykańskich wolności. Jak ich bronić, jeżeli nie za pomocą broni?

Ja osobiście uważam, że Amerykanie są pod tym względem paranoikami i zamiast „bronić się” przed wyimaginowanym zagrożeniem zaczęliby np. kwestionować ograniczenia dotyczące udziału w wyborach uzyskując dzięki temu większy wpływ na rząd federalny niż za pomocą pukawki schowanej w domu.

A swoją drogą to szczerze wątpię, żeby Ojcowie-Założyciele życzyliby sobie aby 2 poprawka była utrzymana w pierwotnej postaci w dzisiejszych czasach (jest to wątpliwość która rozciąga się również na inne zasady konstytucyjne). A wszystko za sprawą zmieniających się okoliczności. Dzisiaj nie ma już zagrożenia dla amerykańskiej wolności (choć skrajnie prawicowe grupy twierdzą inaczej), Indianie już nie są zagrożeniem dla nikogo (chyba, że dla nałogowych hazardzistów ;) ) a dzikie zwierzęta straszą tylko w poszczególnych stanach (np. na Alasce). A przecież oryginalnie chodziło o zapewnienie ludziom bezpieczeństwa, nie o walkę z władzą – do tego służą inne zapisy konstytucyjne. A bezpieczeństwem w dzisiejszych czasach z powodzeniem zajmują się służby porządkowe. Oczywiście Amerykanie mają inne zdanie na ten temat, ale o tym szerzej w dalszej części tekstu.

Niestety, zmiana konstytucji USA nie jest prostą sprawą – zgłoszenie poprawki odbywa się dzięki 2/3 głosów w obu izbach kongresu, a ratyfikowana może zostać dopiero gdy zgodzą się na to legislatury 3/4 stanów (możliwa jest także ratyfikacja przez konwencje stanowe, ale nadal ¾ stanów musi wyrazić zgodę – tę metodę wykorzystano tylko raz – znosząc poprawkę dotyczącą prohibicji). Ta formuła oznacza, że strasznie ciężko zmienić oryginalny dokument. Przez ostatnie 200 lat uchwalono tylko 27 poprawek, a jeżeli weźmiemy pod uwagę, że pierwszych 10 poprawek, tzw. Bill of Rights, było uchwalone jako obowiązkowy pakiet dodatkowy w niedługim czasie po uchwaleniu głównego dokumentu, to tak naprawdę poprawek było 17 (ostatnia z nich, wprowadzająca zasadę, że Kongres nie może przegłosować podwyżki zarobków kongresmanów i senatorów, która obowiązywałaby przed upłynięciem bieżącej kadencji obu izb, czekała 203 lata na pełną ratyfikację!!!!).

Biorąc pod uwagę opór dużych grup amerykańskiego społeczeństwa oraz determinację NRA, która za sprawą swoich wpływów trzyma w garści znaczną część amerykańskiego establishmentu, nie jest to obecnie możliwe – nie wyobrażam sobie zgromadzenia większości 2/3 w obu izbach, które byłyby konieczne do zgłoszenia tej poprawki. Ponadto, do ratyfikacji potrzeba poparcia ¾ głosów stanów – całe Południe i stany „dzikiego zachodu” są przeciw, więc nawet jeżeli wszyscy mieszkańcy pozostałych stanów (posiadający miażdżącą przewagę liczebną) byliby „za” zniesieniem tego prawa to i tak niewiele z tego będzie – zasada federalizmu rządzi....

Potrzebna byłaby generalna zmiana w podejściu Amerykanów do tej kwestii a z tym też jest krucho, ale o tym szerzej w kolejnym wpisie.

Pozdro

Capo