Gdy dwukrotnie na przestrzeni 10 godzin dwie różne osoby podejmują ten sam, dosyć odległy temat z dzieciństwa, to (cytując klasyka): „Wiedz, że coś się dzieje!”. Nie mogłem, po prostu nie mogłem przejść obojętnie nad tematem niosącym tyle wspaniałych wspomnień co Kinder Niespodzianka. Dosłownie, w ciągu kilkunastu ostatnich godzin kilku moich znajomych, niezależnie od siebie, podjęło próbę rozwikłania, która seria zabawek z Kinder Niespodzianki była pierwsza – hipopotamy, krokodyle, a może żółwie? Mając swoje zdanie w tej sprawie nie mogłem się powstrzymać od zbadania tematu i wydania „ekspertyzy”, której wyniki zaprezentuję poniżej. Najpierw jednak kilka słów wstępu, bo temat jest ich jak najbardziej godny.
Kto w dzieciństwie nie przeszedł, nawet przez moment, przez fazę fascynacji Kinder Niespodzianką? Wszyscy byli nakręceni, każdy chciał zeżreć czekoladę z dodatkiem mlecznej masy i dostać zabawkę. Nie kojarzę nikogo, kto choćby raz nie dostał jaja od Kindera. Zgodnie z obietnicą z reklamy, każdy czekał na „coś nowego”, „coś do zabawy” i „coś z czekoladą”. Tu na marginesie chciałbym dodać, że już jako dziecko czułem się dosyć słabo rozegrany przez producenta. Ja rozumiem, że „Boh trojcu lubit”, ale ściemę „coś nowego” to sobie już mogli darować. Taką obietnicę mógł również złożyć producent dowolnej zabawki w sklepie – większość zakupów to przecież coś nowego. Zostawiając jednak kwestię lekkiej ściemy w haśle „3 w 1”, Kinder Niespodzianka to był czad – nie dość, że słodycze to jeszcze zabawka. Cytując innego klasyka: „How cool is that?”.
Oczywiście, szybko mijał entuzjazm odnośnie plastikowych, gównianych zabawek do składania z instrukcją (choć niektórzy chyba je również lubili :) ). To co się naprawdę liczyło to figurki dodawane (rzekomo) do co piątego jajka, które były przedmiotem szczególnego zainteresowania osób z lekkim zacięciem kolekcjonerskim (czyli np. mnie). Pierwsze figurki, które odnotowałem i zacząłem zbierać, to serie krokodyli. Problemem było oczywiście trafienie na nie w morzu Kinderowego badziewia. Tutaj wypada przyznać się do prawdziwej tragedii, wynikającej z mojego braku kreatywności i zaradności w dzieciństwie. Dopiero po latach, pracując w firmie z branży FMCG, dowiedziałem się od koleżanek z pracy, że niezawodną metodą na wyłuskanie figurek ze stosu jaj w sklepie jest ważenie ich na wadze elektronicznej (tutaj kluczowa była pomoc pani ekspedientki), jako że figurki ważyły więcej niż plastikowe zabawki. To był cios w samo serce dziecięcych wspomnień i mojego przekonania o swoim sprycie. No ale cóż, nie było to nic czego nie można było utopić w morzu wódki :) :).
Wracając jednak do serii zabawek. Jak tylko dało się namówić rodziców, to atakowałem Kinder Niespodzianki w poszukiwaniu krokodyli jak zły. Uzbierałem pokaźną kolekcję, ale wszystkich uzbierać się nie udało. Co więcej, kilka razy znalazłem takiego samego krokodyla (takiego śmiesznego typka ze ściągą za plecami), co skądinąd ostatecznie zaprzeczało wspomnianej wcześniej deklaracji „coś nowego” (I rest my case). Nie zrażałem się jednak i dążyłem do skompletowania wszystkich figurek. A wtedy nadszedł ostateczny cios dla mojej miłości do Kinder Niespodzianki. Weszła nowa seria figurek.. No nie, zara, co jest grane? Ja tu jak wół kupuje te jaja (tzn. rodzice kupują, ja jak wół nad nimi pracuję) i zbieram te figurki i jestem już tak blisko, a oni mu tu jakieś hipopotamy serwują??? Co jest grane? Ja tu byłem o krok od krokodylej nauczycielki, a oni mi tu jakiś chłam znad rzeki Limpopo ładują. Powiem słowami innego klasyka: „Oszukali mnie! Banda decydentów!!”.
Nadszarpnęło to moją miłość do Kindera, ale jeszcze walczyłem, choć mniej wytrwale, i zebrałem kilka tych hipopotamów, ale potem nastąpiło to, co nieuchronne. Tak, dobrze się domyślasz czytelniku, wprowadzili następną serię..I wtedy właśnie pomyślałem sobie, co sparafrazuję słowami jeszcze innego kultowego cytatu (sparafrazuję, bo wtedy nie znałem takich brzydkich wyrazów): „Pierdolę, nie robię!”.
I tutaj dochodzimy to sedna sprawy, która przywiodła mnie do napisania tego artykułu. Kinder Niespodzianka regularnie zmieniała serię zabawek do kolekcjonowania. Logiczny ruch marketingowy – trzeba przecież proponować „coś nowego” :). W moim wypadku pogrzebało to jednak ostatecznie moje zainteresowanie produktem. Tego po prostu nie dało się zebrać. Chyba że ktoś miał rodziców, którzy dla czystej fanaberii kupowali od razu kilka zgrzewek Kindera w Makro (nie znam takich). Co najwyżej ktoś dostawał kilka rynien od wujka z Niemiec (Agata ;) ).
W odpowiedzi na spór odnośnie kolejności występowania figurek pokusiłem się o krótki research. Pełna lista serii kolekcjonerskich zabawek dostępna jest na Wikipedii. Pierwszymi seriami (wypuszczonymi w pierwszej połowie lat 80ych) były Smerfy (dwie kolekcje), a potem już poleciało: żółwie, żaby, hipopotamy (pojawiały się dosyć często), serie animowane (Księga Dżungli, znowu Smerfy) itd. To zestawienie prezentuje jednak kolekcje dostępne na zachodzie. U nas pierwszą serią Kinder Niespodzianki na początku lat 90ych były żółwie (Happy Turtles), następnie krokodyle (Crazy Crocos), które były już reklamowane w telewizji, a potem były hipopotamy (Happy Hippos). A dalej pingwiny, słonie i lwy :).
Ja, jak wiecie, odpadłem na hipopotamach, ale może ktoś dalej zbierał? :) Pomimo swoich perypetii z kolekcjonowaniem, wspominam Kindera z sympatią. A wy?
Przesyłam podziękowania dla Agaty, Pawła i Tomka, którzy zapewnili mi inspirację do napisania tego artykułu ;)


