Zgodnie z obietnicą, zamierzam kontynuować swój cykl wpisów związany z FC Barceloną. ;)
W zeszłym tygodniu wspomniałem o swoich początkach jako kibica Barcelony i uwielbieniu dla Ronaldo, reprezentującego jej barwy. Niestety, był to jedyny sezon Brazylijczyka na Camp Nou (odszedł do Interu Mediolan), ale w gruncie rzeczy nie przełożyło się to na słabsze wyniki drużyny w kolejnych latach.
W następnym sezonie trenerem Barcy został Louis van Gaal, ówcześnie znany jako twórca potęgi Ajaxu, który oczarował całą Europę w połowie lat 90-ych. Van Gaal skomponował wspaniałą drużynę, która w przeciągu dwóch sezonów zdobyła Puchar Króla oraz dwa mistrzostwa kraju (to drugie podwójnie cenne, bo zdobyte w setną rocznicę założenia klubu - 1899/1999).
O klasie tamtej ekipy decydowało wspaniałe połączenie solidnego holenderskiego zaciągu w postaci braci De Boer, Kluiverta, Cocu, w późniejszym okresie także Overmarsa (Zendena wolałbym przemilczeć ;) ), a także wspaniałych technicznych graczy, na czele z Guardiolą, Luisem Figo, Rivaldo czy Luisem Enrique (a w kadrze pierwszego zespołu zaczął pojawiać się młodziutki pomocnik, Xavi Hernandez ;)). O każdym z tych piłkarzy mógłbym napisać osobne posty, ale w tamtym czasie moim nowym idolem stał się Luis Enrique i to jemu chciałbym poświęcić resztę dzisiejszego artykułu.
Enrique przyszedł do Barcy na zasadzie wolnego transferu z drużyny odwiecznego rywala, czyli Realu Madryt, stając się jedną z najbardziej nielubianych postaci na Santiago Bernabeu (choć z perspektywy czasu należy przyznać, że jego sytuacja nijak się miała do sposobu w jaki na Camp Nou przyjmowany był, np. Luis Figo). LE21 nie był technikiem na miarę Guardioli czy Figo właśnie, ani tak skutecznym snajperem jak Kluivert czy Rivaldo (choć dzielnie dotrzymywał im kroku), ale odgrywał w zespole kluczową rolę. Był klasycznym walczakiem i przywódcą drużyny. Posiadał również wspaniały dar do znajdywania się pod bramką rywala w kluczowych momentach spotkania. Pamiętam niejeden mecz, gdy Barca oblegała przez wiele minut bramkę przeciwnika i dopiero włączenie się do akcji Luisa Enrique pozwalało szczęśliwie skierować piłkę do siatki. W krótkim czasie został mianowany kapitanem drużyny i pełnił tę rolę przez wiele sezonów stając się kluczową postacią dla zespołu. W dzisiejszych czasach odnajduje wiele analogii pomiędzy nim a Carlesem Puyolem, który także jest przywódcą Barcy na boisku.
Z tego też względu, gdy myślę o kapitanie Barcelony to do głowy przychodzą mi właśnie Ci dwaj piłkarze i sam nie wiem, któremu z nich wręczyłbym opaskę kapitańską, gdybym miał stworzyć dream team Barcy z ostatnich dwóch dekad. Bezstronny obserwator powiedziałby pewnie, że Enrique (w przeciwieństwie do Puyola) nie zmieściłby się pewnie do składu takiej jedenastki (z uwagi na wielką konkurencję w ataku - wiadomo, Barca latami miała wielu wspaniałych graczy ofensywnych i raptem kilku fenomenalnych obrońców), ale to właśnie jego numer i nazwisko nadrukowałem sobie na koszulce zakupionej w klubowym sklepie przy stadionie Camp Nou (stara miłość nie rdzewieje ;)).
W każdym razie drużyna pod wodzą Van Gaala, z Luisem Enrique w składzie, nie była w stanie nawiązać do nie tak odległych wówczas sukcesów dream teamu Johanna Cruyffa i już w sezonie 1999/2000 straciła palmę pierwszeństwa na rzecz Deportivo La Coruna. Także w europejskich pucharach Barca nie imponowała sukcesami. Sezon 1998/99 w LM stał pod znakiem strasznego lania w dwumeczu grupowym z Dynamem Kijów(0:3 na wyjeździe i 0:4 na Camp Nou!!) i oznaczał ostatnie miejsce w grupie. A kolejny sezon trzeba było kończyć dotkliwą porażką w półfinale z Valencią (1:4 na wyjeździe, którego nie udało już się odrobić u siebie - 2:1).
W związku z tymi porażkami na wszystkich frontach całkowiecie jasne stało się, że Van Gaal musi odejść (pamiętam z relacji TV, kibiców na Camp Nou, którzy pod koniec meczu z Valencią żegnali trenera białymi chusteczkami), a w drużynie muszą zajść znaczne zmiany, które zapowiadał nowy prezes, Joan Gaspart. W tamtym czasie większość kibiców zakładała, że gorzej już być nie może...
Tradycyjnie na koniec filmik. Tym razem prezentujący popisy Luisa Enrique. :)
Pozdrawiam

