I skończyły się miesiące niepewności i obaw (mniej lub bardziej zasadnych) przed powrotem PiS do władzy. Naród przemówił i to na dodatek ludzkim głosem (przynajmniej z mojego punktu widzenia). Olał rojenia Jarosława i smoleńskie pretensje i dał szansę Platformie na dodatkowe 4 lata rządzenia (tak przy okazji – świetny ruch ze strony Jarosława „Wszystko Mogę” Kaczyńskiego z książką i wpisem na temat Merkel : ) Zawsze ceniłem w Jarosławie to, że nie może się powstrzymać od bycia samym sobą : ).
Z mojego punktu widzenia najistotniejsze w tym wszystkim było to, że po raz pierwszy Polacy nie poddali się huśtawce nastrojów (a mogliby – po zamieszaniu z OFE sam byłem mocno zawiedziony polityką Platformy) i przedłożyli pragmatyzm nad manifestację wyborczą. Dzięki temu zaoszczędzili krajowi kolejnej rundy „przejmowania”, tudzież „odzyskiwania” państwa przez nową opcję polityczną. No i Nam wszystkim rojeń Yaro o budowie IV RP i nowym Budapeszcie..
W każdym razie postanowiłem napisać tego posta, bo chciałbym trochę porozkminiać kwestię składu nowego rządu. Temat jak najbardziej na czasie, bo jeszcze nie został ostatecznie rozstrzygnięty (tylko wywołał kłótnię na „szczytach władzy” pomiędzy Tuskiem i Bronisławem). Jestem w stanie przyjąć argument premiera o zachowaniu składu obecnego gabinetu na czas dokończenia prezydencji w UE, ale nie ukrywam że wolałbym żeby zmiany w jego składzie zaszły szybciej (bo niektórzy ministrowie naprawdę nie posiadają już mandatu do rządzenia - najlepiej świadczą o tym wyniki wyborcze ministra Grabarczyka oraz minister Fedak i Hall).
Chciałbym wierzyć, że najbliższe lata bez rywalizacji wyborczej rzeczywiście zostaną wykorzystane przez Donalda do przeprowadzania reform, ale doświadczenie każe sądzić inaczej. Z drugiej jednak strony premier mógłby się pokusić o bardziej śmiałe ruchy, poczynając właśnie od przemeblowania rządu – pozbycia się mało kompetentnych polityków i zastąpienia ich osobami bardziej nadającymi się do wypełniania swoich obowiązków. Taka zmiana zdecydowanie przydałaby się w Ministerstwie Infrastruktury, gdzie pozycja łódzkiego partyjniaka, Grabarczyka, jest tak słaba jak Estonii przed barażem do EURO2012 z kimkolwiek (czytaj: jak nie przepadnie to będzie sensacja). Osobiście bardzo ucieszyłbym się z odejścia minister Fedak (którą zresztą dostała bardzo wyraźny sygnał od wyborców). Na jej miejscu widziałbym naturalnie predestynowanego do tej roli Michała Boniego, ale ponoć premier ma dla niego inną fuchę.
Minister Kopacz ucieka za to z Ministerstwa Zdrowia na fotel Marszałka Sejmu strącając z niego biednego Grzegorza Schetynę, który broni się przed jakimkolwiek ministerstwem, ale pewnie będzie musiał pokierować którymś resortem. Podobno w grę wchodzą Ministerstwo Spraw Wewnętrznych lub Infrastruktury. Wolałbym dla niego tę drugą opcję, bo uważam że Jerzy Miller dobrze wykonuje swoją pracę i jest typem państwowca a nie politycznego karierowicza. No ale niestety, podobno chce wrócić do roli wojewody małopolskiego. Dobrze dla Małopolski, gorzej dla reszty kraju : ( .
A puste miejsce po Ewie Kopacz ma podobno zająć „Lekarz-Agent” (zwolennicy PiSu od razu robią się czujni : ) ), Bartosz Arłukowicz. Tak sobie myślę, że chłopaczyna nawet nie wie jakie bagno go tam czeka : ).
Ministerstw rolnictwa i gospodarki nie ma za bardzo co rozkminiać, bo to polityczne łupy PSL. Z kolei w ministerstwach finansów i spraw zagranicznych zasiadają właściwe osoby na właściwych miejscach (przynajmniej w moim odczuciu), więc tutaj też bym nie kombinował. Zresztą sam premier nie zdradza inklinacji do robienia zamieszania w gabinecie – o nowych nominacjach dowiemy się pewnie dopiero na początku grudnia.
Mam nadzieję, że do tego czasu PiS nie zlinczuje Palikota a SLD odnajdzie się w nowych dla siebie realiach : )
Pozdro
Capo

