sobota, 3 sierpnia 2013

Preseason Resume

Na początek sezonu piłkarskiego, krótka rozkminka na wybrane tematy:

Lewandowski

Tiaaaa. Lewandowski. Polski towar eksportowy. Wymówka dla indolencji naszej rodzimej myśli szkoleniowej. Nadzieja reprezentacji i gwiazda Borussii. No właśnie, to ostatnie stwierdzenie zaczyna właśnie odchodzić do lamusa i to wcale nie dlatego, że Lewandowski gra słabiej. Wręcz przeciwnie – ostatni mecz o Superpuchar Niemiec pokazał, że cały czas rozwija się jako zawodnik i wiele daje drużynie. Do samej rywalizacji podchodzi jak prawdziwy profesjonalista. Gorzej sytuacja wygląda poza boiskiem i właśnie dlatego nie pozostanie zbyt długo ulubieńcem kibiców na Westfalenstadion. Trudno jednak winić o to wszystko tylko i wyłącznie Roberta. Nie zapominajmy przecież, że ma wybitnego doradcę w osobie swojego menadżera, Cezarego Kucharskiego, który z prawdziwym profesjonalizmem tak „załatwiał” Robertowi fuchę w Monachium, że będzie musiał na nią poczekać co najmniej jeszcze jeden sezon (o ile w ogóle się jej doczeka). I teraz na dodatek, spokojny dotychczas Robert wypalił, że czuję się oszukany przez kilka osób w klubie (czytaj: przez Joachima Watzke). Niemcy, u których „Ordnung muss sein” i którzy cenią porządek także w relacjach pracownik-pracodawca, podnieśli larum, że tak nie może być! Że pracownik nie może tak mówić o pracodawcy! Jednym słowem powstała jeszcze jedna sytuacja zapalna w już i tak gorącej atmosferze. Najlepsze jest jednak to, że Borussia sama sprokurowała sobie tę sytuację i w gruncie rzeczy nie dziwię się Robertowi, że jest tym wszystkim sfrustrowany.

Problem polega na tym, że Robert zarabia w Borussii śmiesznie mało jak na gracza o takim znaczeniu dla zespołu (o ile się nie mylę, 1,8 mln euro za sezon). Większość pierwszego składu zarabia co najmniej 2 razy więcej a największe gwiazdy zgarniają ponad 4 mln. A to przecież Lewandowski jest graczem sezonu Bundesligi, to Robert strzelił Realowi 4 gole w jednym meczu i wiele innych ważnych bramek w pozostałych spotkaniach sezonu i to po niego zgłasza się cała lista chętnych. O takiego gracza trzeba zabiegać. A co zrobiła Borussia? Przekombinowała.

Gdy dwa lata temu Lewandowski negocjował podpisanie kolejnego kontraktu, Borussia oferowała mu nieco ponad 3 mln euro za sezon. Kucharski i Lewandowski żądali kontraktu na miarę największych gwiazd w zespole, takich jak Mario Goetze, czyli ponad 4 mln euro. Zarząd na to nie przystał a Robert postanowił poczekać i udowodnić swoją wartość na boisku. Tak też się stało, ale zmianie uległa również jego pozycja na rynku transferowym – zaczęły się po niego zgłaszać najmocniejsze kluby, w tym Bayern. Borussia znowu chciała przedłużyć kontrakt, ale Robert wolał już przejść tam gdzie lepiej wycenią jego talent. Liczył na to, że klub będzie chciał na nim zarobić póki może. Tak by się pewnie stało gdyby nie to, że do wykupu zgłosił się Bayern, który nie dość, że wywołuje kompleksy w prawie każdej niemieckiej drużynie swoim pasmem sukcesów i ogromnym budżetem, to jeszcze na dodatek podkrada najlepsze gwiazdy z innych zespołów (patrz: transfer Mario Goetze). Tego było dla Borussi za wiele. I dlatego transfer Roberta został wstrzymany, w tym podwyżka apanaży (no bo przecież Borussi nie opłaca się płacić mu więcej skoro i tak to jego ostatni sezon w zespole).

Efekt jest taki, że pomimo tego, że Lewandowski jest obecnie w czołówce najlepszych napastników w Europie, nadal zarabia 1,8 mln Euro za sezon! Nie dziwię się jego frustracji i pretensji do działaczy, którzy nie uwierzyli w niego wtedy kiedy mogli (a przedłużając z nim dwa lata temu kontrakt, nawet za sumę 4,5 mln Euro za sezon wyszliby na tym bardzo nieźle) a potem zablokowali jego transfer do innego klubu. Wymagają profesjonalizmu? To go mają – Robert na boisku spisuje się bez zarzutu. A że poza nim ma zastrzeżenia? You reap what you sow.

Życzę mu jednak, żeby darował sobie współpracę z Cezarym Kucharskim (co chyba częściowo i tak już nastąpiło) i skupił się na poszukiwaniu sobie nowego klubu, który zaoferuje mu lepszą kasę. Przy czym nie uważam, że powinien to być Bayern – jak dla mnie naturalnym kierunkiem rozwoju dla Roberta jest Premiership.

Bayern Monachium

No i nastała w Bayernie „Era Pepa”. Bójcie się ekipy Bundesligi i rywale z Ligi Mistrzów!! Bezsprzecznie najlepsza drużyna ostatniego sezonu na świecie dostaje się pod władzę trenera, który z Barcelony zrobił najlepszą drużynę (co najmniej) dekady! Na dodatek Bayern podkradł swojemu największemu rywalowi najlepszego zawodnika (Goetze) i wyciągnął z Barcelony utalentowanego Thiago Alcantarę. Więc jeżeli jest coś co powstrzyma ten wspaniały mechanizm od zdominowania rozgrywek w tym sezonie to chyba będzie to stara prawda, że „Dream Team” rodzi się na boisku a nie na łamach gazet.

Na razie zapowiada się, że doskonale zbudowana i rozpędzona machina Juppa Heynckesa będzie musiała przyzwyczaić się do nowego trenera i jego metod pracy. Podczas ostatniego meczu o Superpuchar z Borussią rozbawił mnie widok Guardioli zawzięcie tłumaczącego coś na boku Robbenowi. Być może chciał mu wytłumaczyć, że ma więcej podawać (śmiech) albo bardziej włączać się do pressingu (śmiech), ale to co rozbawiło mnie najbardziej to widok miny Robbena, która dowodzi, że ci dwaj pochodzą z dwóch zupełnie różnych piłkarsko światów.

Obawiam się wobec tego, że Guardiola, przynajmniej na razie, zburzy obecny model wypracowany w Bayernie i być może stworzy z czasem coś równie dobrego, o ile dotrwa do tego czasu na stanowisku trenera. Biorąc pod uwagę ostatnie wypowiedzi jego piłkarzy w mediach, którzy nie rozumieją dlaczego należy zmieniać coś co było bardzo dobre, nie wróżę mu łatwego zadania. Stwarza to jednak znakomitą szansę dla rywali na zrzucenie Bawarczyków z tronu, na który tak spektakularnie się wdrapali. Postawa Borussi w ich ostatnim pojedynku pokazuje, że Juergen Klopp już się nie może tego doczekać.

Tata Martino

W czasie gdy Guardiola dokonuje rewolucji w Bawarii, Gerardo „Tata” Martino ma zamiar dokonać ewolucji w Barcelonie. Argentyński mag, który, tak jak Guardiola, jest wyznawcą filozofii futbolu Marcelo Bielsy, ma tchnąć świeży powiew w obmyśloną przez Pepa strategię futbolu opierającą się na posiadaniu piłki, wysokim pressingu i szybkiej grze kombinacyjnej. Szczerze mówiąc byłem mocno zaskoczony tą nominacją, gdyż idzie pod prąd ogólnych tendencji obowiązujących obecnie w klubie rządzonym przez Sandro Rosella.

Obecnie wiemy już, że jedną z głównych przyczyn rezygnacji Pepa z pracy w Barcelonie były różnice pomiędzy nim a nowym prezydentem odnośnie roszad w składzie. Guardiola przewidział konieczność głębokich zmian w drużynie, rezygnacji z części starszych graczy i budowy drużyny od nowa na bazie uzdolnionych wychowanków oraz talentów Messiego i Iniesty. Nie spodobało się to Sandro, który nie chciał pozbywać się cennych marketingowo gwiazd zespołu, takich jak Dani Alves, Gerard Pique czy Cesc Fabregas. Nie mogły zdobyć także uznania Guardioli próby podminowywania dorobku poprzedniego prezesa, obarczanego winą za zadłużenie klubu. A to przecież Laporta postawił na Pepa i położył podwaliny pod zbudowanie jej supremacji w Europie.

Panowie rozeszli się w zgodzie co do konieczności rozstania (choć ostatnie kłótnie na łamach gazet ujawniają głębszy charakter ich wzajemnych animozji). Barça coraz bardziej zaczęła zamieniać się w maszynkę do zarabiania pieniędzy i choć powróciła do oryginalnej „tiki-taki” (porzucając różne taktyczne nowinki, które Guardiola starał się wprowadzić w swoim ostatnim sezonie) to sezon zakończył się jednak klapą. Cules mogą poprawiać sobie humor mistrzostwem oraz faktem nie zdobycia przez Real żadnego trofeum, ale 0:7 w dwumeczu z Bayernem to bolesne przebudzenie z błogiego snu „Ery Guardioli”. Barça nie jest już najlepszą drużyną na kontynencie, zawodnicy się starzeją a taktyka nie jest już dla nikogo tajemnicą (tak jak przewidział to Guardiola).

I nagle na scenie pojawia się „Tata” Martino, który chce aby drużyna grała jako zwarty kolektyw, na całej powierzchni boiska, stosowała nieustanny pressing i płynnie przechodziła z ataku do obrony. Brzmi znajomo? Podobnie wypowiadał się Guardiola, który ze swoich „11” zawodników chciał zrobić wymieniające się zadaniami cyborgi, zdolne do grania na każdej pozycji i uczestniczenia w każdej akcji. Ale czy to pasuje do marketingowego wizerunku drużyny złożonej z samych gwiazd? Być może jest to próba znalezienia recepty na rysujący się na horyzoncie problem rywalizacji Messiego i Neymara? Zarówno Villa, jak i Ibrahimovic musieli ustąpić pola Messiemu, który ma pozycję niepodważalną. Pojawienie się Neymara sprawia, że znów ktoś będzie musiał ustąpić pola i jak na razie nie zanosi się na to, żeby miałby to być Argentyńczyk.

Być może rządy i filozofia futbolu Gerardo Martino sprawią, że ten problem stanie się drugorzędny i wszyscy będą musieli podporządkować się potrzebom drużyny? Wczorajsze zwycięstwo w Pucharze Gampera nad Santosem (8:0) przekonują mnie do tego, że co by się nie działo to na pewno będzie efektownie.

Legia

Liga nawet się dobrze nie rozkręciła a Legia została już koronowana na nowego Mistrza Polski przez prasę. Zgoda, dwa pierwsze zwycięstwa robią wrażenie, podobnie jak budżet drużyny oraz szeroki skład. Pamiętajmy jednak, że 2 sezony temu Legia też miała już mistrzostwo w kieszeni a jak się ostatecznie skończyło wszyscy pamiętamy. Muszę jednak przyznać, że sam poddaje się atmosferze hurraoptymizmu i ostatnio zacząłem z dużą ochotą oglądać jej mecze. Nie dlatego, że zaczęli grać fenomenalnie – nadal irytują niedokładnością i graniem „na aferę”, zwłaszcza z kontry. Najbardziej irytuje mnie w tej materii Radović, który przynajmniej rehabilituje się tym, że wypracowywuje sytuacje bramkowe. Oglądanie jego popisów na żywo doprowadza mnie jednak czasami do pasji.

Niezależnie od indywidualnych popisów gra całej drużyny wystarcza na wyprzedzanie rywali w lidze. Znowu potwierdza się zasada, że szeroka ławka, wyrównany skład i dobre przygotowanie fizyczne wystarczają w zupełności na polską ligę. Pogoń w ostatnim meczu była wyrównanym rywalem, jednak konsekwencja Legii i zimna krew w kluczowych momentach sprawiła, że rywal został odprawiony z trzy-bramkowym bagażem. Nawet trener Urban przyznał, że wynik nie oddawał sytuacji na boisku.

Paradoksalnie powoduje to jednak, że tym bardziej chce mi się śledzić grę Legii, bo jeżeli teraz widzimy mankamenty a Legia i tak gromi rywali to czego możemy się spodziewać gdy zacznie grać lepiej? Być może dlatego coraz więcej osób wierzy w możliwość odniesienia sukcesu także w rozgrywkach międzynarodowych? Do tego trzeba również dodać dobrą atmosferę wokół drużyny. Prezes Leśnodorski pogodził klub z kibicami i rozważnie planuje rozwój drużyny, a Legia notuje rekordowe przychody. To wszystko pozwala wierzyć, że poradzi sobie także za rok, gdy ITI odetnie wreszcie pępowinę i klub będzie musiał finansować się samodzielnie.

Wydatnie pomogłoby temu odniesienie sukcesu w pucharach, tylko że tutaj Legia może natrafić na najpoważniejszą trudność. Trener Urban ma chyba patent na ligę, ale w pucharach działa jak goryl we mgle. Było to widać rok temu w meczu z Rosenborgiem, widać także w ostatnich meczach z New Saints i Molde. Drużyna wychodzi na nie jakaś onieśmielona i przestraszona. Nie brakuje umiejętności, tylko poświęcenia, zadziorności i zaciekłości w grze, czyli tego czym Legia wyróżniała się w pamiętnym sezonie, gdy wyeliminowała Spartaka i wyszła z grupy w Lidze Europejskiej. To była jednak drużyna Skorży, który miał z kolei patent na puchary, ale w lidze pozwolił wypuścić mistrzostwo z rąk.

Może Skorża powinien zostać asystentem Urbana ds. gry Legii w pucharach? W każdym razie coś trzeba poradzić, bo jeżeli Legia będzie nadal grała tak jak w wyjazdowym meczu z Molde to daleko na arenie międzynarodowej nie zajdzie, o Lidze Mistrzów nawet nie wspominając.

Liga Mistrzów

Niezależnie od tego czy Legia w niej zagra czy nie, Liga Mistrzów w tym sezonie zapowiada się bardzo ciekawie. Przede wszystkim dlatego, że ciężko typować faworytów. A to wszystko przez niesłychane zamieszanie na ławkach trenerskich najlepszych klubów. W Manchesterze skończyła się era Sir Alexa, do Chelsea wraca Mourinho, ale nie jest to już ta sama drużyna, którą prowadził kilka sezonów temu, Arsenal się wciąż nieustannie przebudowywuje a jeżeli można się czegoś spodziewać po Manchesterze City to tylko bardzo rozbudzonych oczekiwań.

W ogóle jestem w dużym szoku jak bardzo angielskie zespoły spadły z urzędowej roli faworytów tych rozgrywek. Coś co jeszcze dwa sezony temu byłoby niewyobrażalne. Jeżeli miałbym na coś stawiać to znowu na rządy niemiecko-hiszpańskiego kondominium, choć i tutaj pojawiają się wątpliwości. Forma Barcelony, Realu i Bayernu pod wodzą nowych szkoleniowców jest nadal zagadką. Wychodzi na to, że ostoją spokoju jest w tym gronie Borussia, która zakontraktowała następnych utalentowanych graczy i ma trenera głodnego sukcesów, pytanie tylko czy gdy już wszyscy nie będą lekceważyli siły tej drużyny sukcesy przyjdą jej równie łatwo jak w poprzednim sezonie.

Włoskie kluby odbudowywują swoją pozycję bardzo powoli i trudno przewidywać czy włączą się do walki o puchar. Będą na pewno niewygodnym przeciwnikiem dla każdego. Podobnie jak drużyny portugalskie i hiszpańskie. Do walki włączy się także PSG, ale wieszczę im taki sam koniec jak w ostatnim sezonie, czyli porażkę z pierwszym z brzegu faworytem w etapie pucharowym.

No cóż, zapowiada się ciekawy sezon, ale na razie idę oglądać „spacer” Legii z Podbeskidziem.

Pozdro Capo

czwartek, 1 sierpnia 2013

Dzień radości czy smutku?

Był taki czas, że cieszyłem się z tego co się dzieje wokół Powstania Warszawskiego. Cieszyłem się, bo przez dekady rocznica jego wybuchu była lekceważona, a pamięć o nim i jego bohaterach była przechowywana głównie przez jego żyjących uczestników i ich rodziny.

Cieszyłem się, gdy powstał nowoczesny budynek Muzeum Powstania (2004) i gdy 1 Sierpnia stał się prawdziwym świętem Warszawy. Żałowałem co prawda, że budynek został otwarty tak późno i wiele osób, które miał uhonorować nie dożyło jego otwarcia i nie było świadkiem ogólnego nastroju szacunku i dumy, który ogarnia miasto w rocznicę wybuchu powstania.

Jedną z tych osób była moja babcia, Helena, która w powstaniu brała udział jako sanitariuszka (ps. Lidka) - po szybkim zakończeniu walk na Ochocie przedostała się na Powiśle, gdzie pomagała rannym w zorganizowanym tam szpitalu. Jak rozmawiałem z babcią o powstaniu, to z jej wypowiedzi wyzierał smutek i gorycz. Złość na rząd w Londynie, że dopuścił do jego wybuchu i jeszcze większa złość na ruskich, że „stali i patrzyli” i nie pomogli i czekali aż Hitler zrobi za nich brudną robotę.

Wtedy, będąc jeszcze nastolatkiem, sam nie miałem do końca zdania. Ot, kolejne przegrane powstanie, Warszawa zrównana z ziemią i setki tysięcy ofiar. No i to podskórne przekonanie, genetycznie wyniesione z nadwiślańskiego kraju, że w romantycznym poświęceniu dla kraju nie mamy sobie równych na świecie. Smutna była to jednak konstatacja, bo zakładała, że jeżeli coś nam dobrze wychodzi to jest to jedynie patriotyczna śmierć..

Ekspozycja Muzeum Powstania czy „Powstanie ‘44” Daviesa zmieniły moje podejście do sprawy. Przekonało mnie ostatecznie, że wynik walki czy decyzje podjęte za naszymi plecami nie są istotne, stanowią jedynie smutne tło dla bohaterskiej postawy i niemy wyrzut dla sprawców tragedii. Jesteśmy mistrzami wynajdywania swoich błędów i przywar i dlatego tak łatwo przychodziło nam dojeżdżać się za to, że „Londyn powinien wiedzieć, że komuniści nam nie pomogą”, że „powstanie było skazane na klęskę”, że „szkoda miasta i straconego pokolenia”. Tak, niewątpliwie szkoda i być może ktoś mógł być mądrzejszy, ale najłatwiej kogoś oceniać gdy żyje się w dostatku, wolny i niezagrożony przez tyranię i nie widząc na co dzień śmierci i tragedii.

Trzeba było dopiero brytyjskiego historyka, który w swojej monografii przytoczył przypowieść, aby unaocznić nam błąd naszego rozumowania:

"Otóż pewien człowiek wchodzi do rzeki, żeby się zmierzyć ze zbrodniarzem. Decyduje się na to, ponieważ ów zbrodniarz od lat bije, morduje, upokarza jego rodzinę i ponieważ on sam należy do grupy, która postanowiła wymierzyć mu sprawiedliwość. Co więcej, uzyskał od przywódców tej grupy zapewnienie, że wszyscy będą działać ramię w ramię, i wybiera moment, gdy na przeciwległym brzegu pojawiają się tłumnie „przyjaciele przyjaciół”, od których oczekuje się pomocy. Wtedy wszystko zaczyna iść nie tak, jak powinno. Zbrodniarz, zamiast rzucić się do ucieczki, podejmuje walkę. „Przyjaciele przyjaciół” trzymają się z daleka. Człowiek zaczyna się rozpaczliwie miotać, ale nie rezygnuje. Dowódcy grupy wołają z daleka, prosząc o pomoc. Krzyczą bez przekonania, a ich głosy mieszają się ze sobą. „Przyjaciele przyjaciół” nadal trzymają się z daleka. Ponawiane nawoływania nie przynoszą żadnych reakcji. Wreszcie do wody wchodzi tylko jeden z niedoszłych ratowników, który szybko znajduje się w opałach. Po długiej walce zbrodniarz zaciska ręce na gardle człowieka i wpycha go pod wodę. Człowiek tonie. Kogo należy winić? A kogo pochwalić?"

Norman Davies, Powstanie ’44, Kraków 2004

To spojrzenie pozwoliło mi zrozumieć, że polityczne i historyczne dyskusje nad sensownością wybuchu powstania są bez znaczenia. Nie zmienimy historii, nie odzyskamy straconego pokolenia i zburzonego miasta. Możemy jednak uhonorować walkę i patriotyzm bojowników, bo poświecili się dla nas, nawet jeżeli efekt ich walki nie przyniósł pożądanych rezultatów. Dlatego cieszyłem się, że powstanie jest tak celebrowane i że miasto oddaje mu hołd zatrzymując się na minutę co rok. Cieszyłem się z Muzeum Powstania i cieszyłem się z hucznych obchodów. Było mi miło, gdy w innych miastach w Polsce także czczono pamięć poległych.

Za każdym razem żałowałem jednak, że moja babcia nie mogła tego doświadczyć. Co roku myślę, że jak babcia zobaczyłaby to wszystko to być może nie mówiłaby o powstaniu wyłącznie ze smutkiem i goryczą. Jako o czymś nieudanym. Być może mógłbym ją przekonać, że to co robiła było ważne dla nas, dla mnie, niezależnie od tego czy udane czy nie. Że chcemy im powiedzieć, że są bohaterami i że chcemy wierzyć, że w razie potrzeby ich przykład byłby dla nas inspiracją do działania.

Nie wiem czy by się udało i nie wiem czy ta forma by się babci spodobała. Warszawa pełna widowisk powstańczych, gier miejskich, koncertów, Facebooka pełnego filmków promujących minutę ciszy (sam w zeszłym roku taki wrzuciłem) czy innych wydarzeń, które sprawiają, że powstanie staje się centralnym punktem programu kulturalnego stolicy.

Ostatnio zacząłem się zastanawiać czy za bardzo nie przesadzamy z tym wszystkim. Czy w dążeniu do zmiany percepcji powstania nie przekroczyliśmy pewnej granicy absurdu, w której króluje marketing a brakuje refleksji i w której świętowanie myli się z oddaniem czci. To ostatnie już zaczyna przekraczać nasze możliwości, z uwagi na wykorzystywanie powstania jako narzędzia walki politycznej i wywoływanie gorszących scen podczas uroczystości państwowych (marzę o tym, żeby w tym roku gwiżdżący motłoch nie pojawił się na żadnej z nich, ale to chyba marzenie ściętej głowy).

Rocznica wybuchu powstania staje się dniem, w którym coraz bardziej koncentrujemy się na sobie niż na wspomnieniu i uhonorowaniu poległych i walczących. I dlatego coraz częściej myślę o tym dniu ze smutkiem.

Capo