Bardzo zasmuciła mnie dzisiejsza wiadomość o śmierci Małgorzaty Dydek. Wielka szkoda wspaniałej zawodniczki i naszej najlepszej koszykarki w historii. Jako jedna z pierwszych polskich sportsmenek stała się prawdziwą gwiazdą i zyskała światową rozpoznawalność dzięki występom w WNBA - długo zanim Trybański, Lampe czy Gortat mogli pomarzyć o grze w jej męskim odpowiedniku.
Pamiętam, że dawniej irytowała mnie jej słaba skoczność i dynamizm, co czasami objawiało się w zabawnych sytuacjach, gdy dużo niższe od niej, czarnoskóre zawodniczki wybijały jej np. piłkę z rąk albo skuteczniej zbierały spod tablicy. I nigdy nie zrozumiem co Margo od czasu do czasu robiła na obwodzie zamiast królować pod koszem ;). A ona po prostu, wychowana w europejskiej szkole, nie bacząc na swój wzrost, rzucała z dystansu (i najczęściej trafiała). Niezależnie jednak od tych sporadycznych, kuriozalnych zagrań, które zdarzają się przecież największym sportowcom, Małgorzata Dydek była koszykarką wybitną, która walnie przyczyniła się do zdobycia przez Polskę Mistrzostwa Europy w 1999 r., a także współtworzyła większość sukcesów Foty Porty Gdynia na europejskiej arenie. Grając w Utah Starzz i Connecticut Sun stała się czołową zawodniczką najlepszej ligi świata. Tak jak Chiny zostały w pewnym momencie pobłogosławione Yao Mingiem (bez którego ten kraj nie istniałby na koszykarskiej mapie świata), tak my otrzymaliśmy w prezencie od sportowego losu Małgosię Dydek wokół której Tomasz Herkt mógł zbudować niezły zespół na skalę światową i zagrać z nim na igrzyskach w Sydney.
Margo wpisała się na stałe w historię polskiej koszykówki - obyśmy jeszcze kiedyś doczekali się tak wspaniałej zawodniczki.
A na koniec, tradycyjnie, filmik odnoszący się do głównego tematu:
piątek, 27 maja 2011
Żegnaj Margo!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz