poniedziałek, 4 października 2010

Nic nie grają..

Nie, nie będę znów narzekał na siatkarzy, jeżeli komuś przyszło to do głowy po przeczytaniu tytułu tego posta : )

Rzecz będzie dotyczyła zupełnie czegoś innego. Czy stanęliście kiedyś w obliczu następującej sytuacji: Jest sobota. Wiecie, że nie idziecie dzisiaj na żadną imprezę do klubu ( : (  ), ani nie czekają na Was żadne obowiązki ( : ) ). Można z pełną premedytacją oddać się nieróbstwu i lenistwu. Wtedy w głowie pojawia się koncepcja - A może można by przejść się do kina? Błyskawicznie chwytacie gazetę lub, jako prawdziwy człowiek XXI (niektórzy nawet XXII) wieku, wchodzicie na odpowiednią stronę i sprawdzacie repertuar.

A tu co? Nic nie grają!!! Oczywiście, że liczba kin i filmów jest ogromna, ale koniec końców, jak przystępujemy do oceny poszczególnych tytułów to wychodzi na to, że lepiej zostać w domu i obejrzeć sobie kolejny odcinek ulubionego serialu, który akurat się ściągnął  (dziwnym trafem ; ) ).

No bo czy można potraktować poważnie ofertę kina, jeżeli prawie 1/3 filmów to produkcje dla dzieci? Barwna kolekcja filmików, które różnią się tylko wymianą grup zwierząt wokół których budowana jest fabuła - a to coś o pingwinach-surferach, chomiki-komandosi, gołębie-lotnicy, jakieś gryzonie lecące w kosmos, no i cały zwierzyniec w jednym, który na dodatek uprawia kung-fu. Gdy zaczyna brakować zwierząt można przerzucić się na samochody z oczami i ustami, roboty, potwory, zabawki a i tak zawsze znajdzie się któraś część Shreka (tutaj dotrwałem nawet do pierwszego sequela). Każdy z filmików jest idealnie skrojony graficznie w komputerze i nijak się ma do magii filmów Disney'a, na których się wychowałem, ale za to wzbogacony jest o całą masę gagów niezrozumiałych dla małego odbiorcy, ale które pozwalają przetrwać rodzinną wycieczkę rodzicom. I jak najbardziej kumam, że jakbym miał dzieci to pewnie bez dwóch zdań bym na takie seanse zasuwał, ale póki co omijam je z daleka.

W każdym razie najgorsze jest to, że na tego typu filmach problem się nie kończy. Producenci dbają o widza w każdej grupie wiekowej, więc zaraz po odbębnieniu bajek przerzucają go do sal, gdzie może podziwiać domorosłe gwiazdki ze stajni Disney'a - Hannę Montanę, Justina Biebera czy inne pociotki z klubu Myszki Miki, które pokazują jak się żyję w wielkim świecie. Można więc pożegnać następną część repertuaru, bo już wiadomo, że będzie to strata czasu i pieniędzy.

Niechybnie zbliżamy się jednak do produkcji przeznaczonych głównie dla dorosłego widza - tu jednak znowu czeka na Nas zgryz. W ofercie znajdziemy co najmniej 3 filmy amerykańskie plus jeden polski, naśladujący tamte, opowiadające o perypetiach współczesnej kobiety, starającej się wyrwać super-faceta i zdobyć wymarzoną pracę, której niestety na drodze stoi jakaś przeszkoda, np. teściowa, narzeczona wybranka albo która zostaje wmanewrowana w sytuację miłosną (żeby nie powiedzieć tragiczną) przez okoliczności (trzeba zrobić reportaż o podrywaniu, spędzić dwa tygodnie ze znienawidzonym kolegą, wylądować na odludziu z przypadkowo spotkanym pustelnikiem itd., itp.).Te produkcje łatwo rozpoznać, bo główną bohaterką jest Jennifer Aniston, Sandra Bullock, czasami Julia Roberts. I te filmy nie byłyby takie złe, gdyby nie ich sztampowość i przewidywalność, choć uczciwie trzeba przyznać, że nawet i w tej kategorii od czasu do czasu pojawiają się wyjątki (np. Vicky Cristina Barcelona).

No dobra, ale nie ma co się załamywać, bo przechodzimy do męskich filmów akcji, gdzie akcja toczy się wartko, posoka leje się z ekranu, jest dużo efektów, wybuchów, a bohaterowie co i rusz mają jakieś przygody i wyrywają dużo lasek. No tylko, że niestety, ostatnimi czasy takich filmów jest bardzo mało - "Niezniszczalni" trochę nawiązują do tej tradycji, w coraz większym stopniu fabułę zastępuje się efektami specjalnymi, brakuje nowych i dobrych pomysłów godnych realizacji. Często producenci ratują się odgrzewaniem starych tematów, tylko że w nowej odsłonie (przykładem kolejny sequel do serii "Predator"). 

Do tego dochodzą wysokonakładowe produkcje, na które czasami warto pójść do kina (chociażby z uwagi na efekty), pod warunkiem, że ktoś nie wpadnie na pomysł aby wypuścić ten film w technologii 3D tylko po to, żeby złupić od każdego widza 10 złotych więcej (film "Starcie tytanów" jest wręcz sztandarowym przykładem tej taktyki - raptem jedna scena gdzie sensowne było wykorzystanie tej techniki i nawet ona nie jest w stanie przesłonić mizerii scenariusza i fabuły). Czytaj: nawet w tej kategorii nie ma jasnego ratunku z kinowej opresji.

Po uważnej analizie całego repertuaru wychodzi więc na to, że warto iść może na 2, 3 filmy, ale potem okazuje się, że: 1) widziałem je już wcześniej, 2) kolega ściąga DVDripa i pożyczy, 3) inny znajomy już był i mówi, że słabe. 

Wniosek jest jeden - nie nie grają...
Ech, idę oglądać serial ; )

Pozdro
Capo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz